Chodecz > Długie poszukiwania zaginionego nad jeziorem
Wiele godzin poszukiwań, w które zaangażowane zostało kilkadziesiąt osób zdały się na nic, nie udało się odnaleźć 36-latka zaginionego nad Jeziorem Kromszewickim koło Chodcza. Na szczęście finał sprawy jest zaskakująco pozytywny.
36-latek z Łodzi wypoczywający z bratem i znajomymi nad Jeziorem Kromszewickim wracał w nocy z imprezy. Wraz z towarzyszami wędrówki, z których żaden nie grzeszył trzeźwością, szedł na pole biwakowe, gdzie wszyscy mieli rozbite namioty. Niestety droga wydała mu się zbyt męcząca i postanowił chwilę odpocząć, pozostałe osoby stwierdziły, że sił im wystarczy i pozostawiły mężczyznę samego.
Rano, gdy wszyscy doszli do siebie zauważyli, że namiot mężczyzny jest pusty, ale w namiocie znaleźli jego pieniądze, dokumenty i telefon. Zrozumieli, że 36-latek do namiotu nie dotarł, rozpoczęli więc poszukiwania. Gdy sprawdzenie okolicy nic nie dało brat zaginionego pełen najgorszych obaw powiadomił o zaginięciu policję. Na miejscu zjawili się mundurowi z Chocenia oraz wodniacy z Włocławka, przeczesano okolice jeziora, cały akwen przeszukano z lądu i z łodzi pontonowej i nic. Mężczyzna zaginął jak kamień w wodę…
Gdy wszyscy już stracili nadzieję na szczęśliwe zakończenie historii zgłaszający zaginięcie mężczyzna dostał telefon od swojego zaginionego brata, który właśnie dotarł do domu w Łodzi… Jakim cudem się tam znalazł? Otóż gdy pozostawiony sam sobie nieco odpoczął ruszył w dalszą drogę, w miejscu gdzie spodziewał się pola namiotowego zastał pustą polanę, pomyślał więc, że wszyscy znajomi pojechali już do domów. Stwierdził więc, że nie ma na co czekać i ruszył w drogę… Podróż do Łodzi zajęła mu trochę czasu, dotarł tam dopiero wieczorem. Całe zamieszanie wynikło z tego, że 36-latek nie do końca trzeźwy pomylił polany…
Komentarze